Lubelskie Towarzystwo Pszczelnicze
Strona główna / Co dalej z pszczołami ...

Co dalej z pszczołami ...

zapylanie-zapylacze

Miodowa danina
Pierwotnie pszczoły były owadami leśnymi. Ale takimi musiały być, skoro wszędzie szumiała tu puszcza. Ich roje gnieździły się w dziuplach różnych drzew.

Człowiek wnet poznał wartość odżywczą i walory smakowe miodu. Zaczął więc szukać za rojami a zasiedlone dziuple znaczył tzw. znamieniem bartnym, czyli swym symbolem własności.

Z czasem zapotrzebowanie na miód znacznie wzrosło, bo i ludzi przybywało a kościół i panowie tych ziem domagali się dziesięciny. Teraz bartnicy wyszukiwali sobie odpowiednie miejsca zwane Borkami lub zwyczajnie Barcią i tam już w pewnym zagęszczeniu wyrąbywali sztuczne dziuple.

Według starych zapisów: „by leśną patokę pozyskać, robiono w starych drzewach na wysokości 20 stóp ciosnką (ciosnka, piesznia, topór to narzędzia do dziania barci) otwory wysokości 3 stóp (około 1 m.), 6 cali szerokie i 10 cali głębokie strojne na krzyż laskami, czyli drewienkami, na których pszczoły odciągały plastry miodu. Dłużnie zaś zatykano deską, posiadającą w środku otwór wlotowy.”

Nasuwa się pytanie, dlaczego człowiek utrudniał sam sobie pracę wokół barci, drążąc je tak wysoko. Przy tym bowiem musiał się posługiwać powrozem bartnym i drabiną.

Powód był oczywisty - niedźwiedzie. Obroną przed ich chciwością były samobitnie. Wspinający się po drzewie niedźwiedź, chcąc dobrać się do plastrów miodu, odtrącał przeszkadzającą mu kłodę, która zawieszona na lince ruchem wahadła uderzała zwierza, i to tym boleśniej, im silniej była odpychana. W końcu niedźwiedź albo spadał z drzewa, albo kapitulował przed tym prostym wynalazkiem bartników.

Borek taki, który czasami grodzono ostrokołem, przeważnie posiadał 60 barci. Hodowli pszczół w dzisiejszym znaczeniu w ogóle nie znano, więc kiedy 1/3 barci była zasiedlona, był to już wynik dobry.

Ostatniego miejscowego niedźwiedzia w okolicy odstrzelono w r. 1756 koło Boronowa, chociaż znany jest też przypadek upolowania takowego w r. 1771 koło Rud Raciborskich. I chociaż nie było już niedźwiedzi, niektórzy bartnicy pozostali wierni tradycji, bo też był inny szkodnik - człowiek. Większość jednak swe barcie działa w kłodach, które ustawiano już w pobliżu swych domostw.

W r. 1826 majątek Tworóg wraz z paru tysiącami hektarów lasów nabył właściciel Koszęcina Adolf książę Hohenlohe - Ingelfingen. Dwadzieścia lat później stanowisko leśniczego w Tworogu objął Wilhelm Carl Prieur. On to pod koniec swego życia spisał swój życiorys oraz wiele ciekawostek, także z życia dworskiego w Koszęcinie. W notatkach tych jest ciekawy opis poboru dziesięciny miodowej z całego zasięgu rozległych koszęcińskich włości:

„Niezbyt przyjemne było dla mnie cięcie dziesięciny miodowej. Wszyscy posiadacze pszczół musieli oddać 10-tą część swych żniw miodowych i woskowych dla panów a za to otrzymywali drewno na ule, na podkłady i gonty do przykrycia pasieki.

W okresie miodobrania przejeżdżałem dużym wozem drabiniastym z wsi do wsi, otoczony chmurą pszczół i wynajdywałem sobie u pasiecznika jeden pień, który w przybliżeniu odpowiadał 10 -tej części.

Było 10 uli, to wyciąłem cały pień, a w zależności od ich ilości więcej lub mniej. Jednak wycinać było trzeba, chociażby była tam tylko woszczyna. Miód wrzucano do wożonych beczek i odstawiano do Koszęcina. Likwidacja serwitutów zniosła i ten stary przymus, a dla pszczelarzy nie wydawano już drewna na ule.

Początkiem lat 60-tych zapanował tu zgnilec, który zrujnował prawie wszystkie pasieki. Jak poumierali starzy pasiecznicy, to przestano interesować się hodowlą pszczół.

Jeszcze początkiem lat pięćdziesiątych, które były bardzo pomyślne, hodowla pszczół była bardzo rozwinięta. Kurek w Olszynie, Jach w Mikołesce, Krzywański w Nowej Wsi, każdy z nich miał ponad 100 pni pszczół i u każdego z nich mogłem wyciąć 10 uli. Stanowiska o 10 - 50 pniach to nie była żadna rzadkość i po jednym objeździe przywoziłem wielką liczbę cetnarów dla dworu, ale także opuchniętą twarz.

Dawniej pszczelarstwo musiało być bardzo dochodowe. W Mikołesce był pański ogród bartny, a stary sołtys Sołtysek w Nowej Wsi był dozorcą i musiał dozorować wszystkie barcie leśne. W setkach starych sosen, były dość wysokodziane barcie leśne. Ja sam ściąłem niejedno takie drzewo. Taki sposób był jednak bardzo uciążliwy, więc teraz barcie robi się w klocach dla lepszego dozoru. Hodowla pszczół była rozwinięta aż do roku wystąpienia zgnilca. Niektórym padły wszystkie pnie a z tym też chęć postarania się o nowe. Obecnie prawie nie ma już pszczół i teraźniejsza generacja nie jest tym zainteresowana. Poza Kummlerem i mną tylko dwóch właścicieli posiada parę uli, a jak stare pnie się rozwalą pszczelarstwo u ludzi upadnie. Czy robię na tym interes, czas pokaże. Tegoroczna sroga zima poczyni mi chyba sporo strat ; jeżeli przetrzymają dwa roje, będę zadowolony. Nie chcę robić na tym żadnych geszeftów, chcę się tylko tym zajmować.”

Przed około stu pięćdziesięciu laty, bo tego okresu dotyczą opisywane tu wydarzenia, pszczelarstwo było jeszcze w powijakach. Na serio biologią tych owadów zajął się dopiero ks. Jan Dzierżoń z Karłowic koło Brzegu. Zreformował pszczelarstwo, wynalazł ruchomą zabudowę wnętrza uli i na ten temat opublikował parę dzieł. Pierwsze w r. 1847.

W Nowych Piekarach w r. 1850 ukazało się tłumaczenie w języku polskim: „Nowe udoskonalone pszczelarstwo”. Były też inne tłumaczenia np. (Lubliniecka Gazeta Powiatowa - 1860 nr 1.): „Książka Dzierżonia o pszczelarstwie została przez J. Lompę w Woźnikach przetłumaczona na język polski i jest do nabycia u księgarza Ernesta Guntera w Lesznie. Na polecenie rządu królewskiego zwracam na to szczególną uwagę i polecam jej nabywanie. - Lubliniec, 28. 12. 1859 - starosta Carl ks. von Hohenlohe”. Dziś wiemy, że barbarzyństwem było wycinanie zawartości całego pnia, nawet plastrów z czerwiem, ale dawniej nikt tym się nie przejmował. Zapotrzebowanie na miód i wosk było ogromne, więc i pobór dziesięciny bezwzględny.